XXVIII Wrocław Maraton 3:23,13
|
|
|
|
"...dedicato a tutti quelli che
rimangono dei sognatori per questo sempre piu' da soli...."
"...dedykowane wszystkim tym, co pozostają marzycielami i są przez to coraz bardziej samotni..."
- Eros Ramazzotti
Zadawalające wyniki moich maratonów przed wakacjami, dały mi sygnał do myślenia o tym, żeby po wakacjach, gdy zazwyczaj osiągam maksimum formy, spróbować zrobić dobry wynik.
I konsekwentnie do tego zmierzałam, aż pewnego sierpniowego dnia, na treningu, biegnąc pod górkę, poczułam strzyknięcie z tyłu nogi nad kolanem i silny ból z tyłu na wysokości kolana. Nie byłam w stanie biec, więc załamana wróciłam spacerkiem do domu.
Myślałam, że to ścięgno podkolanowe, ale kiedy ból się rozprzestrzenił wzdłuż całej nogi, wywnioskowałam, że raczej mięsień dwugłowy uda (o ortopedzie z braku kasy nawet nie myślałam). Zrobiłam 3 dniową przerwę, ale dalej bolało. Wznowiłam treningi, bo przecież nie można pobiec maratonu bez przygotowania. I tak biegając z kontuzją przeciążałam inne miejsca, które też zaczynały doskwierać, a na dodatek ucząc się windsurfingu uszkodziłam kolano.
Każdy normalny człowiek zrezygnowałby z maratonu.
No właśnie - normalny. Z tą normalnością i rozsądkiem u maratończyków czasem bywa nienajlepiej.
Ci, co zaczynają, to na pewno normalni jeszcze są.
Potem u niektórych, bieganie zaczyna coraz bardziej dominować i wypełniać wszystkie te miejsca życia, które były puste. Wtedy bieganie zaczyna być lekarstwem na smutek - substytutem każdej dziedziny, z którą wiążą się niepowodzenia, staje się ucieczką od problemów.
filmik ze startu i mety
Sam maraton, był świetnie zorganizowana imprezą.
I w biurze, i na starcie, i na mecie obsłużyli mnie sprawnie i sympatycznie. Trasa maratonu biegła przez najładniejsze fragmenty miasta i była idealnie oznaczona. Wyniki biegu podano błyskawicznie. Do tego życzliwi wolontariusze na trasie, hojny sponsor: Hasko Lek, który pamiętał o wszystkich zawodnikach.
Po "swoich" ulicach, biegło się bardzo fajnie mimo bólu.
Bardzo sympatycznym dla mnie akcentem, był znajomy biegacz z Trzebnicy, który nie wystartował w maratonie, ale za to towarzyszył nam trzebniczanom, podczas trasy przemieszczając się między nami na rowerze i robiąc nam fotki.
Cieszyłam się za każdym razem, gdy go widziałam - czasem zamienialiśmy kilka zdań i miałam wtedy wrażenie jakby obok biegli pozostali trzebniccy maratończycy. Nie miałam na trasie innych kibiców, których bym znała, ale ten lotny kibic był wystarczająco wydajny.
Klasyfikację i mężczyzn i kobiet zwyciężyli reprezentanci Afryki.
Bardzo dobrze wypadły panie - aż 7 wyników poniżej 3 godzin.
Jeśli chodzi o DTR, to też średnio rzecz biorąc pobiegliśmy lepiej niż zazwyczaj. Mimo, że zaniżyłam trochę tę średnią - reszta się postarała np. połowa kobiet z Trzebnicy zrobiła życiówkę, a najszybszy trzebnicki biegacz dołożył mi aż 13 minut, tak, że choć byłam druga z DTRu, to daaaleko za nim.
Wynik 3:23:13 (swojš kategorię wiekowš jednak wygrałam), daleki był od moich planów na ten jesienny sezon. Pobiegłam va banque nie zważając na kontuzję i myślałam, że ból nie pokrzyżuje moich planów, ale się myliłam. Taki bolący mięsień jest chyba jednak trochę osłabiony. Do trzech razy sztuka, więc jestem zmotywowana, żeby ponowić próbę w Warszawie i Poznaniu.
Zresztą wynik gorszy od spodziewanego, w maratonie nie jest porażką, bo na tym dystansie dobiegnięcie do mety jest zawsze sukcesem.
Całość imprezy oceniam bardzo pozytywnie - to był bardzo przyjemny dzień i bardzo cieszy mnie ogromny sukces jaki odnieśli organizatorzy i sponsorzy - GRATULUJĘ WAM.
|
|
|
|
|
|
|