g m p 3



Wykonano: 19.11.2010

Zeby wszystko zasznutować na ostatni guzik przed, a nie w trakcie

Start

Jak koleżeński, to koleżeński :)

Drugi kilometr

Szczyt zdobyty

Na szczycie
Światełko w tunelu





Węgrzynów


Na mecie

Wszystkie kobiety dostaly po_róży


I Trzebnicki Koleżeński Maraton 3:22:31








"..to nie chyżym bieg się udaje, i nie waleczni w walce zwyciężają. Tak samo nie mędrcom chleb się dostaje w udziale, ani rozumnym bogactwo, ani też nie uczeni cieszą się względami, bo czas i przypadek rządzi wszystkim. "

Księga Koheleta

Youtubowa relacja z 1 Trzebnickiego Koleżeńskiego Maratonu
Pewnie za chwilę wytną mi podkład muzyczny ;)

20 października wieczorem trzebniccy biegacze poinformowali mnie, że właśnie wpadli na pomysł zorganizowania trzebnickiego maratonu.
Pomysł mnie ucieszył, tylko, że miał w moim odczuciu jedną małą wadę - był nierealny. Głównie z powodu terminu - maraton miał się odbyć za 19 dni!
Ze swojej strony oczywiście zadeklarowałam pełne poparcie, choć wiedziałam, że mój wynegocjowany, domowy limit na maratony w tym roku mam już wyczerpany, ale to bez znaczenia, bo przecież w tak krótkim czasie chłopaki i tak nie zdołają nic zorganizować, ani też nie zdążą uzbierać rozsądnej liczby chętnych.
No i trasa, choć ładna, to też na pierwszy rzut oka nie budziła entuzjazmu: 4-krotna agrafka z 8-krotnym przekraczaniem głównej ulicy miasta, przy ruchu otwartym.
Okazało się jednak, że pod każdym względem byłam w błędzie.
Maraton nie tylko się odbył, ale też zgromadził zakładaną wstępnie liczbę uczestników i wszystko z organizacyjnej strony perfekcyjnie zagrało.
Trasa była bardzo malownicza, ale też trudna, bo trzeba było 4 razy pokonać 60-cio metrową różnicę poziomów przy dość silnym i nie sprzyjającym wietrze. Z tym, że to akurat mi się podobało, bo wyzwania lubię.
A ta czterokrotna agrafka okazała się właśnie największym atutem trasy, bo choć biegliśmy różnym tempem, to się widzieliśmy, spotykaliśmy, uśmiechaliśmy się do siebie czyli generalnie byliśmy w stałym kontakcie.
Sam bieg kondycyjnie zniosłam dobrze, choć jak mnie syn zobaczył w Węgrzynowie po zaledwie 5 kilometrach biegu, to stwierdził, że wyglądam tak jakbym zaraz miała zejść (ale nie wiem jakie zejście miał na myśli). Stan ten wynikał z dwóch powodów. Pierwszym było to, że w domu zaczynała mnie boleć głowa, więc z obawy przed atakiem migreny, połknęłam przed wyjściem aspirynę, a potem pociłam się jak w saunie. Drugim powodem był ... biegacz, który biegł przede mną.
Tak w ogóle, to spodziewałam się, że na początku biegu uformuje się grupka 3-4 biegaczy, którzy będą biegli na czas w granicach 3:15 (+- 10 min) i że zabiorę się z nimi i dzięki temu nauczę się trzymać rozsądne tempo, a w końcówce pofiniszuję z nimi i raczej przegram. Ale za to przekonam się czy idąc równomiernym tempem będę miała rezerwę mocy na finisz.
Jednak były to tylko pobożne życzenia, bo chłopaki nie zrobili tak jak się spodziewałam. Jeden poszedł ostrym tempem naprzód, a ja za nim, wierząc w to, że to tempo wcale nie jest takie ostre, bo to doświadczony biegacz.
Dość szybko okazało się, że tej gonitwy nie wytrzymałam. Byłam tym trochę zdziwiona, bo właśnie moją bolączką jest zbyt szybki przebieg początku maratonów (co się oczywiście potem kończy się ścianą), ale tempo Irka nawet dla takiego startowego rozpędka jak ja było za mocne, więc to też przyczyniło się do opłakanego wyglądu już po 5 km.
Maraton był koleżeński , więc nie pruliśmy na specjalne wyniki.
Biorąc pod uwagę kosmicznie krótki czas od pomysłu do realizacji i nie wystarczający na kondycyjne przygotowanie się do maratonu zawodnikom, którzy nie byli z treningami na bieżąco. Dlatego należy cenić, że mimo to pobiegli i tym samym wsparli trzebnicką inicjatywę.
Zresztą każdy, bez przymusu pobiegł tyle ile mógł i to było fajne, a przede wszystkim spełniło podstawowe zadanie, jakim było jakieś wzajemne przybliżenie okolicznych biegaczy.
Miłym akcentem było rozdanie róż wszystkim kobietom, które ukończyły maraton - nie szkodzi, że ich wiele nie było - gest był sympatyczny, a róża przepiękna i ogromna.
Z pewnością nie byłam faworytką tego biegu - tak wyszło - żart losu, a może prezent od kolegów, żebym nie myślała, że za stara jestem do rywalizacji.