|
"... the nova is over"
rhcp
Trzebnicki maraton nabiera rozmachu.
Było dużo chętnych ale ze względu na podyktowany bezpieczeństwem uczestników limit, nie wszyscy zdołali się zapisać. Poza tym liczba kobiet na TKM się podwoiła!!! Następnym osiągnięciem było to, że wszyscy ukończyliśmy bieg.
Nic w tym nie ma dziwnego, bo to super fajna impreza.
Trasa typowo jesienna, ale w jak najlepszym tego słowa znaczeniu: wszystkie kolory jesieni mieniły się w słońcu i zachęcały maratończyków do biegu. Zresztą fotki mówią same za siebie.
Organizator i sponsorzy przyszaleli i zafundowali wszystkim uczestnikom pobyt w nowym Trzebnickim Parku Wodnym oraz ciepły posiłek po biegu, co w przypadku kameralnej, koleżeńskiej imprezy, zwielokrotnia pozytywne emocje jakie normalnie miałoby się gdyby te czynniki otrzymać każdy z osobna czy bez maratonu.
Padły też bardzo dobre wyniki jak na tak malutką imprezę.
Mój wynik też padł, ale w tym znaczeniu, że w stosunku do ubiegłorocznego był katastroficznie fatalny: 3:35. Jednak z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że będę miała kłopot z osiągnięciem mety w ogóle, więc biegłam na co najwyżej 3:40, dlatego relatywnie nie było źle.
Parafrazując - internetowy aforyzm - "nie rozpaczam, że przegrałam bitwę - trzeba wiele, by dojść tam, gdzie się bitwy przegrywa". Nie miałam szans na wygranie - chodziło o to by przegrać biegnąc, a nie oddając walkowera.
Tegoroczne jesienne maratony (a zwaszcza Poznań) mi dobitnie pokazały, że ostroga piętowa jest najbardziej upierdliwą kontuzją nóg ze wszystkich, jakie miałam do tej pory. W dodatku podobno nie można się jej pozbyć - trzeba się przyzwyczaić.
Przyzwyczajanie się póki co nie idzie mi najlepiej, a z każdym kilometrem jest wręcz coraz gorzej i się zastanawiam czy to może być już koniec biegania.
I tak przez wiele lat spędzonych na wychowywaniu piątki dzieci i cieszeniu się wyłącznie ich sukcesami, nawet przez myśl mi nie przeszło, że starzejąc się, sama jeszcze jestem w stanie jakieś tam drobne sukcesy osiągać. To była ogromna niespodzianka od życia, od którego już nic nie oczekiwałam, więc cieszę się, że taki epizod z bieganiem w ogóle się zdarzył. A że wszystko ma swój koniec, to żadne odkrycie.
Na razie jeszcze biegam - wszak może jednak przyzwyczaję się. Jestem zmotywowana, bo zapisałam się na połówkę IM - nowe wyzwanie - chcę spróbować.
|
|