g m p 3



Wykonano: 19.11.2010

tłumnie wystartowaliśmy

pierwsza piątka


na finiszu





meta w hali sportowej




IV Półmaraton Ślężański








"I imagine
drawn outside the lines of reason.
Push the envelope. Watch it bend. "

TOOL

Dźwiękowa fotorelacja z imprezy
A jak mi Tool wytną, to będzie niedźwiękowa ;)

Początek roku 2011 zbiegł mi się z początkiem nowej pracy, co razem wzięte wygenerowało nowe postanowienia. Najważniejszym postanowieniem odnośnie pracy było: "ani słowa o bieganiu". Wynikało ono z dotychczasowych doświadczeń, że ludzie absolutnie nie podzielają mojego entuzjazmu w temacie maratonów, więc nie chciałam zrażać do siebie nowego środowiska.
Wiedziałam, że całkiem ukryć sprawy się nie da, bo fura domowych obowiązków uniemożliwia mi jakikolwiek trening po pracy, a same weekendy to za mało, więc jedynym rozwiązaniem, żeby nie rezygnować ze swojej pasji było dyskretne treningowe wykorzystanie drogi do pracy. Niby rzecz można dostrzec, ale nie powinno nikogo to zastanawiać, wszak czym się dostaję do pracy to moja sprawa.
Jakimż zaskoczeniem było, kiedy pewnego poranka młody człowiek sam zapytał mnie o to jaki okres jest potrzebny do przygotowania się do półmaratonu. Domyśliłam się, że chodzoło o Półmaraton Ślężański i oniemiałam z zachwytu, kiedy okazało się, że jest w firmie jeszcze kilka osób pragnących zaliczyć ten start.
Sama wcześniej nie planowałam występu w Sobótce (bo jest to półmaraton, czyli czegoś mu brakuje - jakichś 21 km), ale w tym momencie natychmiast planować zaczęłam. Jednak jak to z planami bywa: lubią się walić.
Zawalenie planów nastąpiło na 2 miesiące przed startem. W sobotę biegnąc po Trzebnickiej obwodnicy wywinęłam orła. Nie pierwszy raz i być może nie ostatni, ale ten raz był bardzo skuteczny. Diagnoza USG: uszkodzone więzadło poboczne piszczelowe i liczne wysięki w kolanie, ortopeda: niestabilność stawu kolanowego, czyli więzadła krzyżowe też uszkodzone mogą być.
Nie biegałam, bo się nie dało, ale kiedy w pracy słuchałam treningowych relacji swoich kolegów, to byłam przekonana, że jakimś cudem, tę połówkę, muszę z nimi jakoś pobiec.
Po 4 tygodniach przerwy postanowiłam spróbować. Już roztrenowana, kolano nadal spuchnięte, ale do startu został miesiąc, więc trzeba było zacząć - choćby "na pól gwizdka".
W zimną marcową sobotę w Sobótce stawiliśmy w się 7-osobowym nieustraszonym składzie. Firma Tieto ufundowała nam stroje sportowe.
Z pewnym niepokojem, co do możliwości dobiegnięcia do mety, dzielnie stanęliśmy na starcie z twardym postanowieniem walki do końca i wszyscy tę walkę wygraliśmy.
Nie było łatwo, chyba nawet trudniej niż się spodziewaliśmy.
To, że teren jest pofalowany, można było przewidzieć, ale atmosferycznych niespodzianek - chyba nie.
Początek, pod górkę i przy temperaturze jeszcze dodatniej skłonił mnie do pozbycia się koszulki z długim rękawem i to kosztem zawrócenia się o jakieś 100 metrów, żeby ją zostawić znajomemu.
Nie wiem, czy to była słuszna decyzja, bo później pogoda się załamała - zaczął wiać silny wiatr, a temperatura spadła poniżej zera, nawierzchnia zrobiła się śliskawa i zaczął padać deszcz, a potem śnieg - istna zadyma.
Trochę się martwiłam, że chłopaki na swoim pierwszym starcie mają zbyt ostry chrzest bojowy, ale dali radę i mam nadzieję, że się nie zniechęcili
Jeden nawet został szczególnie uhonorowany przez organizatorów, za wyjątkowe miejsce, które zajął w klasyfikacji, więc był ogromny puchar dla zawodnika z TIETO.
Potraktujmy to jako niezwykły znak dla Tieto Runners Dream Team, że w przyszłości będziemy zwyciężać i takie puchary to będzie dla nas normalka.
Sumaryczny czas netto naszego biegu wyniósł: 15:51:51,
Średnio każdy reprezentant Tieto miał wynik:2:15:59 !
Co do samej organizacji zawodów, to była bez zarzutów: ciepły catering, szybka obsługa, picie na trasie, fajne koszulki.

uroczystość dekoracji/a>

Tieto runers dream team