g m p 3

To be or not to be


5.04.2007r.

Co jakiś czas w mediach można obejrzeć heroikomiczne relacje o potyczkach np. Młodzieży Wszechpolskiej z Feministkami.
Zajadłość po obu stronach jest na tyle silna, że "przedmiot sporu" gdzieś pomiędzy nimi jest już niezauważany i zostaje "zadeptany".
Zastanawiam się ile poczętych dzieci zostało zabitych na złość Wszechpolakom i która z tych grup bardziej szkodzi tej sprawie.
Albo czy wywieszane dramatyczne wystawy fotek w tym temacie działają antyaborcyjnie bardziej niż mięso na półce w sklepie na rzecz wegetarianizmu ?
Może i trochę tak - świadomość na pewno wzrosła.
Bo jednak kiedyś, wiele lat temu, dla przeciętnego człowieka zarodek ludzki to niestety była jakaś abstrakcja.
Myślę, że jednak lepiej postawić na osobową niż fizyczną stronę tego zagadnienia. Większe wrażenie robi to, że taki malutki człowieczek próbuje się beznadziejnie bronić odpychając rączkami przedmiot, który się do niego wdarł żeby go zabić niż to, jak wygląda już po śmierci.
Dopóki człowiek przed narodzeniem nie będzie widziany jako ktoś kto ma niepowtarzalną osobowość i określony wygląd i predyspozycje, to nie spodziewam się przełomu w tej sprawie.
W szkole średniej nieraz podpisywałam różne antyaborcyjne petycje i absolutnie potępiałam wszystkie kobiety, które się czegoś takiego dopuściły.
Bo to tak łatwo wydać czarno biały osąd w temacie, który dotyczy innych. Dopiero odczucie problemu na własnej skórze umożliwia widzenie szarości. To nie jest tak, że psychopatyczne baby pieprzą się, a później bez skrupułów zabijają.
Okazuje się, że głównie to nie pierwsze i nie panieńskie ciąże tak się kończą. Zdecydowana większość, to kolejne dzieci i z tzw. prawego łoża.
Nie tak dawno pani Pełnomocnik Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn (jak jeszcze u nas było coś takiego) pozwoliła sobie zauważyć, że kościół w dużym stopniu odpowiada za przemoc domową. Po tym stwierdzeniu miała przechlapane.
A ja myślę też, że kościół w dużym stopniu odpowiada za większość aborcji, które się u nas dokonały lansując "watykańską ruletkę" jako jedynie słuszną, antykoncepcję, pozycję męża jako absolutnego właściciela rodziny i nie dając kobiecie moralnego prawa do odejścia. A i ekonomiczne uwarunkowania w naszym kraju, wyrosłe na gruncie tzw. tradycji, spychają wiele kobiet do roli przedmiotu i skazują na dożywocie.
Katolicki model rodziny składa kobietę na swym ołtarzu, zaś cierpienie wielu tysięcy kobiet jest ubocznym efektem propagowania patriarchatu i nierozerwalności związków małżeńskich za wszelką cenę. O nich też by można nakręcić "Niemy krzyk".
A wtedy gdy kobiety próbują bronić resztek swej godności i wyrwać się z matni błędnego koła, kierują swój gniew i rozpacz w stronę osoby, która akurat niczemu nie zawiniła. Często po prostu nie widzą innego wyjścia. Ale czy moralna ocena takiej bezsilnej kobiety jest również całkiem jednoznaczna ?
Nie chcę, żeby padło tu oskarżenie, że się chcę usprawiedlić - ja akurat nigdy nie zabiłam. Nie szukam też usprawiedliwienia dla zabójczyń - jednak staram się je czasem rozumieć. Radykalni prawicowcy i im podobni chcą też, by kobiet ę zmusić do rodzenia również w sytuacji gdy ciąża zagraża jej życiu lub płód jest uszkodzony.
I tu pojawia się ciekawy problem: czy można człowieka zmusić do bohaterstwa i szlachetności? Czy realny jest nakaz poświęcenia życia dla drugiego człowieka?
Można próbować wychowywać ludzi do szlachetności ale nie można im jej nakazać. Chyba nie ma nic głupszego niż siłowe rozwiązania takich kwestii.
Niestety nierzadko jest też i tak, że o życiu i śmierci decyduje jedynie wyższy priorytet kariery zawodowej czy inne plany.
Ojciec kiedyś mi opowiadał o swoim koledze Heniu- bardzo zdolnym humaniście, który był z matematyki przeciętny, ale na maturze mu się fuksem trafiła dobra ściąga i zdał na piątkę. I tak sobie pomyślałam, że na pewno się wtedy bardzo cieszył i było to dla niego długi czas ważne wydarzenie. Ale chłopu się już zmarło i tamta i wiele innych, jeszcze ważniejszych spraw stało się kompletnie nieistotne.
Bo tak w zasadzie jak ktoś nie jest Newtonem czy Einsteinem, to wszystkie najważniejsze nawet sprawy tracą znaczenie, a po nim zostaje to co zrobił lub nie zrobił dla innych.