g m p 3





Baza noclegowa Vyżne Rużbachy - przed pasta party


tuż przed startem


start tzw.ostry


wspinaczka na Vabec


widok trasy


finiszuję



meta




pudło

III Visegrad Maraton - 3:33





2.07.2008



"I tried so hard
And got so far
But in the end
It doesn't even matter"


- Linkin Park


Najpierw jest Visegrad Maraton - i w tym punkcie chyba większość uczestników tego maratonu myśli podobnie, a potem dłuuuga przerwa i już według upodobań - dla mnie osobiście to Dębno, znowu dłuuga, długa przerwa i potem cała reszta.
Jeśli chodzi o sprawy "przyziemne" ale przecież bardzo ważne dla ludzi, którzy biegną 42 km po górach i w upale, to Maraton Visegrad zapewniając luksusowy nocleg w hotelu, pyszne pasta party, picie i jedzenie na trasie biegu, oraz na mecie basen (!) oraz wykwintny posiłek regeneracyjny (ze smażoną rybą lub pieczenią), absolutnie dystansuje wszystkie maratony w Polsce. Jego zaletą jest jeszcze bardzo atrakcyjna widokowo trasa i sympatyczny doping na trasie oraz niezwykle życzliwa i serdeczna atmosfera panująca wśród zawodników - głównie Polaków i Słowaków (ale byli też i inni).
Jestem też pod wrażeniem niezwykłej sprawności organizacyjnej. Przecież w przypadku tego maratonu start i meta, nie tylko nie znajdują się w tym samym miejscu, ale wręcz są w dwóch różnych państwach. Jednak wszelki transport zarówno zawodników jak i całej reszty odbywał tu się gładko i "nieodczuwalnie".

Moje wrażenia.
Organizatorzy sukcesywnie, w miarę jak przyjeżdżaliśmy z różnych stron Polski, przewozili nas w z Rytra do bazy noclegowej w miejscowości Vyżne Rużbachy.
Podobnie jak poprzednio, kiedy widziałam, że jedziemy, jedziemy i jedziemy, śmiesznie mi się robiło na myśl o tym że jutro tę trasę trzeba będzie tędy dylać na piechotę.
Gdy przyjechałam do bazy noclegowej życie towarzysko-sportowe kwitło, a w tle podkład muzyczny w wykonaniu słowackiego,ludowego zespołu, lub jak zespól się zmęczył to lecialy nagrania.
W biurze zawodów sprawna weryfikacja. Gdy weszłam, przywitał mnie entuzjastycznie spiker i fotograf maratonu w jednym - Wasyl, który stwierdził, że pamięta mnie z Dębna... i tu nastąpił nieco frywolny komplement, na skutek którego, przez chwilę gorączkowo szukałam w pamięci " Czy mi ktoś kiedyś przypadkiem nie robił jakiejś foto sesji do Playboya". Ale że jestem stara, to mam sklerozę i niczego takiego nie pamiętam.
Niektórzy z uczestników korzystali z możliwości zanurzenia się w wodach termalnych czy też innych wodach, jakie są w kurorcie Vyżne Rużbachachy. Również miałam zamiar tak zrobić, ale akurat dopadła mnie migrena, więc poprzestałam na uroczystym powitaniu i pasta-party (dwa rodzaje !), w hotelu Krater i poszłam spać do hotelu u Bażanta.
Nastawiłam sobie budzenie o 5:00, żeby jeszcze na kilka godzin przed startem się posilić, bo późniejsze jedzenie groziło mi "biegunką maratońską".
O 7:30 rano zostaliśmy zawiezieni do Podolińca, oddaliśmy swoje rzeczy, porozgrzewaliśmy się i posłuchaliśmy jeszcze kilku miłych słów od polskich i słowackich "Vipów" przeplatanych konferansjerką Wasyla. Niezależnie od tego czy to, co mówił było w danej chwili istotne, czy też nie, ale było wesołe i rozluźniało przedstartową atmosferę tak, że równowaga między oficjalnymi i rozrywkowymi fragmentami tej imprezy była zachowana.
Przed startem,
kiedy z przerażeniem patrzyliśmy w bezchmurne niebo, poinformowano nas, że choć to dopiero 9, to już temperatura dochodzi do 30 st - załamka. W tej sytuacji postanawiłam bezwzględnie NIE OMIJAĆ ŻADNEGO "WODOPOJU" . Nakazałam to sobie jako założenie taktyczne na ten bieg, ponieważ z powodu zrośniętej przegrody nosowej nie mogę pić biegnąc więc miewam silną pokusę, żeby nie pić.
Start "honorowy" :
Biegliśmy od "vipowskiej trybuny" w Podolińcu przez jakieś 500 m. Nie spotkałam tego na innych maratonach. Niektórzy szli, ja biegłam, bo było wesoło. Dla mnie osobiście Visegrad, to przede wszystkim zabawa, a dopiero potem zawody.
Ale zawody przecież też. Rozważyłam swoje szanse. Na metę tego maratonu, w zeszłym roku, przybiegłam jako jedna z ostatnich, ale wtedy byłam zaledwie "9-miesięczną biegaczką", miałam jeszcze nie wyleczoną anemię, a na trasie gnębiła mnie biegunka.
Od tego czasu ambicje trochę wzrosły, ale z drugiej strony dobrze wiedziałam, że nawet swojej kategorii wiekowej nie mam szans tutaj wygrać, bo panią Balasakową uznałam jako absolutnie poza moim zasięgiem.
Start "ostry" :
- Biegłam nie myśląc już o pogodzie - "jaki jest koń każdy widzi". Profil trasy też znałam i wiedziałam, że od Starej Lubownej będzie przez jakieś 4-5 km ostro pod górkę, dlatego na początku należało troszkę nadgonić.
Stara Lubowna
Wbiegaliśmy na rynek tego miasteczka robiąc nawrót, entuzjastcznie witali nas kibice, każdy zawodnik został uroczyście przedstawiony przez słowackiego spikera - to był miły akcent - dodał siły.
Wspinaczka na Vabec:
Można się było relaksować widokiem pięknej panoramy po lewej stronie
. W tym roku, tak jak w poprzednim, założyłam, że szybko przemaszeruję ten odcinek, bo nie lubię truchtać - jak już biegnę, to godziwym tempem. Poza tym trucht jest niewiele szybszy od marszu, więc się nie opłaca.
Jednak w tym roku, ponieważ na starcie szybciej "ruszyłam z kopyta", więc też potem miałam towarzystwo szybszych biegaczy, którzy mijali mnie gdy szłam. To mobilizowało więc jednak na przemian biegłam swoim tempem i maszerowałam. Podczas marszu minął mnie facet z wielką brodą i w długich spodniach zachęcając do biegu ale sobie pomyślałam "Don't worry amigo - jeszcze Cię ścignę", a swoją drogą jemu, to dopiero musiało być ciepło.
Po zdobyciu szczytu
leciało się z górki. Pamiętałam, że rok temu, po marszu pod górkę, ten odcinek ok. 6 km z górki, to ostro gnałam, więc i w tym roku postanowiłam tak zrobić. Jednak nie wiem dlaczego tym razem szło mi to wyraźnie gorzej. Może przez to gorąco, a może dlatego, że tym razem już wiedziałam, że ten ból palców u nóg oznacza odrywanie się paznokci. Do biegania po górach trzeba umieć superoptymalnie zawiązać buty, a ja widać jeszcze tej sztuki nie posiadłam i dlatego mimo wszystko wolałam nic nie poprawiać, żeby nie pogorszyć sprawy.
Mimo, iż znanym faktem jest to, że w maratonie druga połowa jest "dłuższa", to przed tym biegiem miałam optymistyczne przeświadczenie, że dla Visegradu jest odwrotnie (bo po półmetku jest więcej z górki niż pod). Jednak bardzo się myliłam. Jeśli popatrzeć na wyniki, to wszyscy zawodnicy mieli czasy drugiej połowy wyraźnie dłuższe niż do półmetka.
Parę osób w ogóle zrezygnowało ze startu, dziesięć osób nie ukończyło biegu, w tym jedną kobietę zniesiono nieprzytomną z trasy. Ale o tym wszystkim dowiedziałam się dopiero po biegu.
Nie analizowałam czemu biegnie się dziwnie ciężko. Zaczęły docierać do mnie od kibiców dziwne informacje, że jakobym była pierwszą kobietą w tym maratonie. Nie dowierzałam, jednak zwycięstwo zaczęło coraz bardziej kusić. Tracąc siły, myślałam: "niech już do cholery mnie ta Balasakova wyprzedzi, przecież i tak wcześniej czy później to zrobi, bo jest lepsza" i przechodziłam do marszu. Ale potem się buntowałam: "to niesprawiedliwe: - skoro przez większość drogi prowadziłam, to może by jeszcze powalczyć". Zresztą chyba "nie wypada iść". Mimo stanowczego sprzeciwu nóg, starałam się dalej biec.
Gdy mijałam Piwniczną, wtedy to co widziałam przed oczami, już nie było krajobrazem - to były tzw. mroczki i było mi słabo, a ramiona paliły od słońca (zapomniałam o filtrze UV !!). Do tego dołączyły dreszcze - z przegrzania. Zegarek wskazywał po 12 więc wszystko jasne. Ciekawe jaka była temperatura na tej patelni gdzie biegliśmy. Podeszłam do punktu odżywczego i zimna woda kolejny raz "postawiła mnie na nogi".
Dobiegłam do Rytra - stacja kolejowa - wczoraj jak z pociągu szłam na miejsce zbiórki, które dziś jest metą, to było całkiem blisko czyli "jestem w domu". Tylko, że tym razem ten odcinek wydał mi się to zdecydowanie dłuższy i w dodatku "ktoś mi do nóg przywiązał po 10 kilo", ale to była ostatnia mobilizacja już nawet nie widziałam kto mnie mija.
Meta -
w zasadzie ledwie ją widziałam, dreszcze mną telepały, jakieś miłe dziewczyny mnie podtrzymują i gratulują, a Wasyl z trybuny mówił coś o Dębnie. Nie wiedziałam jaki mam czas i tym razem, jak nigdy dotąd, nawet mnie to nie obchodziło. W oczach tylko to okropne słońce na przemian z czarnymi plamami - "Gdzie tu się można w czymś zimnym zanurzyć?"
Po masażu i półgodzinnym pływaniu w hotelowym basenie wyszłam w mokrym stroju na zewnątrz. Wiaterek przyjemnie chłodził, słońce niewinnie się uśmiechało, a świat znowu wyglądał normalnie w dodatku był jakiś weselszy. Ludzie mi gratululowali, więc zaczęłam być ciekawa tego jaki miałam czas i miejsce w klasyfikacji, ale moje nogi zdecydowały że mam się uwalić gdzieś na trawie - i tak się przecież kiedyś wszystkiego dowiem.
Rozpoczęła się uroczystość zakończenia maratonu - wywołują zwycięzców: "pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej kobiet zajęła Grażyna Popiel" - więc jednak! - super (!) - gonię na podium ale - oj - jestem w stroju kąpielowym - ale nie szkodzi, najwyżej na starość jak spojrzę na fotkę, to będę myślała, że to z zawodów pływackich.

Za rok, jak zdrowie pozwoli WRACAM TU - OBOWIĄZKOWO !!
i.kaliciecki@wp.pl
Sporo dramaturgii na trasie biegu ale jaki wspaniały finał.

Witam .Jako zwycięzca tego maratonu,muszę pogratulować również zwyciężczyni, duże gratki .Do zobaczenia za rok .