g m p 3

Polityka prorodzinna.



Napisane na początku 2007 roku

Od dłuższego czasu sporo się mówi na temat złej sytuacji demograficznej w naszym kraju.
Dlatego też koalicji rządzącej a zwłaszcza jej bogoojczyźnianej części leży na sercu problem jak zachęcić ludzi do rozmnażania się.
Pierwszym pomysłem (autorstwa LPRu) było be(ł)cikowe, czyli żeby ludziom, którym urodzi się dziecko, dać trochę grosza na półlitra. Pomysł był na tyle kretński, że gładziutko przeszedł, poparty nie tylko przez jego autorów, ale również skwapliwie przez sporą część opozycji (tej co kreuje się na takich światłych i postępowych), która dostrzegła sprytną możliwość dokopania partii rządzącej w myśl zasady: "im gorzej tym lepiej". Pojawił się tylko jeden mały problem czy be(ł)cikowe ma być dla wszystkich, czy tylko dla biednych, a mówiąc prościej: czy bogaci też mają się napić za państwową kasę, czy se mają butelkę kupić z własnych środków.
Zaś Takie problemy jak to: że dzieciaki często w szkołach są po prostu głodne, czy też jakie perspektywy na zatrudnienie, mieszkanie czy w ogóle życie ma młodzież widać okazały się niezwiązane z tematem demograficznym, bo pozostały nietknięte.
Istotne, bo populistyczne jest prymitywne rozdawnictwo - dać rodzicom jednorazowo na dobre picie i zachęcić w ten sposób margines do płodzenia dzieci.
Jednak społeczeństwo okazało się nie tak głupie, jak je widzi LPR, bo notowania tej "partii z gestem" nie wzrosły, tylko wręcz przeciwnie - zmalały.
Okazało się, że oprócz marginesu, w Polsce jest trochę ludzi, których dalsze działanie, czyli to jak te dzieci nakarmić gdy matki są często automatycznie zwalniane z pracy, a szanse kobiety wielodzietnej na rynku pracy są minimalne, też interesuje.
Jest sporo możliwości działań, które sprawią, żeby odpowiedzialni ludzi przestali się bać rodzicielstwa. Bo to nie jest tak, że ludzie nie chcą mieć dzieci, tylko polityka "prorpdzinna państwa" jest źródłem ich Uzasadnionych obaw.
Bo jeśli matki jako pracownice są represjonowane, to trzeba stworzyć takie przepisy, żeby mogły się jakoś bronić. Trzeba pamiętać, że brak pracy wpływa również na przyszłą emeryturę takiej kobiety.
Czyli to co kiedyś zachęcało do posiadania dzieci - zabezpieczenie na starość, teraz działa dokładnie odwrotnie.
Matki (zwłaszcza te wielodzietne) "w nagrodę" za trud wychowania pozbawia się szansy na emeryturę. Czyli w przyszłości gdy jeszcze pogorszy się proporcja pomiędzy ludźmi czynnymi zawodowo a emerytami - te matki które tych młodych pracujących wychowały zostaną ukarane!!
Czy np zamiast rozdawnictwa nie można by za każde dziecko doliczyć kobiecie np. 3 lata do stażu pracy?
Albo spójrzmy na "prorodzinną" politykę podatkową. Jednym z zadań odpowiedniej polityki fiskalnej jest skłonienie obywateli do zachowań zgodnych z założonymi kierunkami polityki państwa. Dlatego jeśli w rodzinie wielodzietnej pracuje ojciec, a matka pilnuje dzieci, to sytuacja z punktu widzenia polityki prorodzinnej zmierzającej do zwiększenia przyrostu naturalnego jest idealna : dzieci nie chowa ulica, a rodzina jest samowystarczalna.
Dlatego nielogiczne jest potraktowanie wynagrodzenia tegoż ojca jako wysokie (bo jest różnica gdy ta sama pensja ma wystarczyć dla 7 czy dla 1 osoby) i pociągnięcie 30% podatku.
Gdyż to wtedy jest tak jakby państwo tępiło, a nie wspierało rodziny wielodzietne utrzymujące się samodzielnie, czyli ukierunkowywało zachowaia społeczne na to by ludzie nie mieli dzieci, a jak już mają to niech zarabiają mało i żyją z zasiłków na koszt społeczeństwa.
Ciężar podatków teoretycznie tak jest rozłożony, żeby każdy stosownie do swoich możliwości łożył na państwo. Jednak aby to sprawiedliwe założenie dotyczyło rodzin wielodzietnych wysokość podatku powinna zależeć od dochodu na osobę w rodzinie, a nie od bezwzględnego dochodu podanika.