g m p 3


Karol jedzie "pługiem"


Andrzej szybko "skończył z pługiem" i teraz świetnie sobie radzi



Jak to się robi?




Nie można tak po prostu sobie stanąć na nartach i zjechać "na krechę" z górki. Chyba, że górka jest maleńka. W przeciwnym razie, nawet na płaskim ale długim stoku osiąga się bardzo dużą prędkość i można się roztrzaskać o innego narciarza, drzewo itp.
Dlatego trzeba przedsięwziąć coś aby wyhamować. Na pewno upadek mniej lub bardziej kontrolowany uratuje sytuację ale przecież w końcu jazda ma się odbywać na nartach, a nie na ocieplaczu. Najczęściej jedzie się wykonując skręty tak aby dostosować prędkość do swoich umiejętności. Nie należy dopuścić do utraty panowania nad nartami.
Zwykle początkujący narciarze skręcają tzw. pługiem.
Mam mieszane uczucia, czy namawiać ludzi do rozpoczynania jazdy na nartach od nauki "pługowania". Ale chyba jednak tak. Niewątpliwą zaletą pługa jest poczucie bezpieczeństwa no i samo bezpieczeństwo też. Jest on też łatwy do wykonania. Po prostu ustawiamy stopy, a wraz z nimi i narty na wewnętrznych krawędziach ale nie równolegle tylko palcami ku sobie.
Kiedy szoruje się mocniej krawędzią prawej narty, to skręcamy w lewo, lewej - w prawo.
Poza tym pług przydaje się czasami jak już się dobrze jeździ np w kolejce do wyciągu jak jest na wzniesieniu.
Później przechodzi się do przyzwoitszego stylu, ale nie mam za bardzo odwagi pisać jak, bo też i sama nie bardzo wiem. Nikt mnie nie uczył - po prostu jedzie się na lekko ugiętych nogach trzymając tym razem narty równolegle i piętami wykonuje się równoległe skręty.
Nie należy przy tym zarzucać tyłkiem - pracują same nogi. Ale, żeby nogom nie było za ciężko, to nie należy zbytnio obciążać tyłów nart tylko lekko wychylić się do przodu.
Jak uczyłam jeździć swoje dzieci, to żeby przestały pługować to robiliśmy takie ćwiczenie: jazda w poprzek stoku i co jakiś czas piętami "spychamy śnieg z górki na dół", a potem to samo w drugą stronę, żeby ten ruch opanować na obie strony.
Oczywiście można sobie wynająć fachowego instruktora. Jednak to kosztuje i myślę, że sporadyczne wynajmowanie różnych instruktorów nie przyniesie spodziewanego efektu, bo żaden nie będzie czuł się odpowiedzialny za wynik końcowy. Co innego jakiś np dwutygodniowy kurs. Wtedy można mieć konkretne oczekiwania.
Ja nauczyłam się jeździć bez żadnych kursów i instruktorów. Na pewno robię błędy ale to nie ma żadnego znaczenia. Miałoby może gdybym chciała być zawodniczką ale nie groziło mi to, bo nie mieszkam w górach. To co umiem do rekreacyjnej jazdy w zupełności wystarczy
I z takiego samego założenia wyszłam ucząc swoje dzieci "niefachowej" jazdy. Ale one też sobie nieźle z tym radzą co widać poniżej na przykładzie mojego Andrzeja.