Jak to się robi?
|
|
|
|
Nie można tak po prostu sobie stanąć na nartach
i zjechać "na krechę" z górki. Chyba, że górka
jest maleńka. W przeciwnym razie, nawet na płaskim
ale długim stoku osiąga się bardzo dużą prędkość
i można się roztrzaskać o innego narciarza,
drzewo itp.
Dlatego trzeba przedsięwziąć coś aby wyhamować.
Na pewno upadek mniej lub bardziej kontrolowany
uratuje sytuację ale przecież w końcu jazda ma
się odbywać na nartach, a nie na ocieplaczu.
Najczęściej jedzie się wykonując skręty tak
aby dostosować prędkość do swoich umiejętności.
Nie należy dopuścić do utraty panowania nad nartami.
Zwykle początkujący narciarze skręcają tzw. pługiem.
Mam mieszane uczucia, czy namawiać ludzi do rozpoczynania
jazdy na nartach od nauki "pługowania".
Ale chyba jednak tak. Niewątpliwą zaletą pługa
jest poczucie bezpieczeństwa no i
samo bezpieczeństwo też. Jest on też łatwy
do wykonania. Po prostu ustawiamy stopy, a
wraz z nimi i narty na wewnętrznych krawędziach
ale nie równolegle tylko palcami ku sobie.
Kiedy szoruje się mocniej krawędzią prawej narty,
to skręcamy w lewo, lewej - w prawo.
Poza tym pług przydaje się czasami jak już się dobrze
jeździ np w kolejce do wyciągu jak jest na
wzniesieniu.
Później przechodzi się do przyzwoitszego stylu,
ale nie mam za bardzo odwagi pisać jak, bo też
i sama nie bardzo wiem. Nikt mnie nie uczył -
po prostu jedzie się na lekko ugiętych nogach trzymając tym razem
narty równolegle i piętami wykonuje się
równoległe skręty.
Nie należy przy tym zarzucać tyłkiem - pracują
same nogi. Ale, żeby nogom nie było za
ciężko, to nie należy zbytnio obciążać tyłów
nart tylko lekko wychylić się do przodu.
Jak uczyłam jeździć swoje dzieci, to żeby
przestały pługować to robiliśmy takie ćwiczenie:
jazda w poprzek stoku i co jakiś czas piętami
"spychamy śnieg z górki na dół", a potem to samo
w drugą stronę, żeby ten ruch opanować na obie strony.
Oczywiście można sobie wynająć fachowego instruktora.
Jednak to kosztuje i myślę, że sporadyczne wynajmowanie
różnych instruktorów nie przyniesie spodziewanego
efektu, bo żaden nie będzie czuł się odpowiedzialny za
wynik końcowy. Co innego jakiś np dwutygodniowy
kurs. Wtedy można mieć konkretne oczekiwania.
Ja nauczyłam się jeździć bez żadnych kursów i
instruktorów. Na pewno robię błędy ale to nie ma
żadnego znaczenia. Miałoby może gdybym chciała
być zawodniczką ale nie groziło mi to, bo
nie mieszkam w górach. To co umiem do rekreacyjnej
jazdy w zupełności wystarczy
I z takiego samego założenia wyszłam ucząc swoje
dzieci "niefachowej" jazdy. Ale one też sobie nieźle
z tym radzą co widać poniżej na przykładzie mojego
Andrzeja.
|
|
|
|
|
|
|